Wschodem Polski w 15 dni
Nie wiem od czego zacząć, ale długo się zbierałem do napisania wspomnień z mojego urlopowego wyjazdu wschodnią granicą polski.
Nastały długie ciemne popołudnia więc jest czas aby się zebrać i to uczynić.
Tak naprawdę nigdy nie opisywałem swoich wyjazdów i robię to pierwszy raz więc z góry przepraszam jakby coś było w tym nie tak.
Pomysł na taką podróż wschodnią granicą z północy na południe naszego pięknego kraju narodził mi się w głowie od kiedy jeżdżę motocyklem tj. 2012 roku.
Zawsze stało coś na przeszkodzie zbyt krótki urlop, czasami wydatki nieplanowane, czy też małe dziecko w domu. Jednak nadszedł ten czas kiedy dostałem 5 tyg urlopu i mówię jadę bez uwagi na to co będzie się działo i COVID mi też nie straszny.
Planów na wyjazd jakiś nie było typowy spontan jadę ile chcę, nocuję gdzie dojadę i zwiedzam co mi się podoba, ale żeby tego wszystkiego dokonać trzeba jeszcze zakupić trochę potrzebnego sprzętu biwakowego, ponieważ zakładałem spanie w namiocie. Trzeba było zakupić potrzebny sprzęt wiadomo jak najlżejszy i gabarytowo mały. Więc zakupiłem maty samopompujące, namiot PEME Climate 3 (bardzo fajny lekki 3,3 kg i prosty w składaniu i rozkładaniu), garnki w Decathlon, butle z gazem i maszynkę i jeszcze kilka drobnych potrzebnych gadżetów. Szybki przegląd motocykla, dopieszczenie co trzeba i nadszedł dzień pakowania. Zastanawiałem się jak to najprościej zrobić i do ubrań zastosowałem worki strunowe Ikea, co się okazało bardzo trafnym wyborem bo przez 15 ni moich wojaży praktycznie codziennie padało. Ubrania można jeszcze dodatkowo w tych workach sprasować wypychając z nich powietrze co pozwala na zabranie większej ilości ubrań przy stosunkowo nie dużym zajmowaniu miejsca.
Motocykl zapakowany, zatankowany i zaparkowany w garażu czekał na kolejny dzień kiedy wyruszymy w swoja pierwszą tak długą podróż. Oczekiwanie na wyjazd było tak duże że nie zmrużyłem oka z wrażenia i chęci już pokonywania kilometrów.
Pierwszy dzień poniedziałek pamiętna dla mnie data 6 lipca 2020 roku, godzina 8:30. Szybkie śniadanie, kawa, przyprowadzenie motocykla z garażu, ubieranie się. Nadszedł ten oczekiwany moment kiedy zasiadłem na moim valcu ustawiłem nawigację na Lidzbark Warmiński uruchomienie silnika i z uśmiechem na twarzy nareszcie jadę. Pogoda była taka sobie pochmurno ale na całe szczęście jeszcze bez deszczu.
Pierwszy przystanek Lidzbark Warmiński i z zamiarem zwiedzania tamtejszego zamku ogarnęło mnie pierwsze rozczarowanie. Poniedziałek muzeum nieczynne. Obszedłem w koło co się dało i ze smutną miną ruszyłem dalej w drogę. Oczywiście po ujechaniu kliku kilometrów zaczęło padać ale chęć pokonywania warmińsko-mazurskich asfaltów była tak wielka że jechałem dalej. Trasa prowadziła przez Świętą Lipkę do miejscowości Reszel gdzie był kolejny tego dnia przystanek na zwiedzanie zamku tym razem udane. Czas na zwiedzaniu minął bardzo fajnie, nadchodził czas pożegnania się z tym miejscem i zastanowieniem gdzie tu przenocować. Kolejną kropką na mapie okazało się Giżycko ośrodek żeglarski LOK gdzie rozstawiłem namiot. Miejsce bardzo fajne nad samym jeziorem blisko głównych atrakcji Giżycka. Znając już trochę te miasto wiedziałem gdzie udać się na najlepsze jedzenie, które musi odwiedzić każdy głodny turysta mowa o restauracji Papryka, gdzie zawsze wpierw zamawiam zupę krem z pieczonych pomidorów i papryki (polecam)
Wieczorem piwko nad jeziorem i pierwsza moja noc w namiocie od 22 lat.
Kolejny dzień podróży zwiedzanie bunkrów w Mamerkach, piramida w Rapie, Sejny i poszukiwanie noclegu w Gibach. Cudowne miejsce Campercamp z niewielkim polem namiotowym usytuowany na cyplu gdzie z trzech stron otacza jezioro do którego z namiotu miałem ok 10 metrów. W tym miejscu ze względu za złą pogodę zostałem dwa dni, gdzie dojechał mój kolega Daniel motocyklista ze Sztokholmu ale Polak z którym jest też związana pewna historia o której krótko napiszę.
Daniel to gość którego poznałem dwa dni przed wyjazdem w Malborku. Widząc błądzącego motocyklistę po mieście postanowiłem zapytać czy potrzebuje pomocy. Okazało się że szukał noclegu. Wykonałem telefon do kolegi który pozwolił mu rozbić się z namiotem na swojej działce. Ogólnie z Danielem zamieniliśmy kilka słów przy wieczornym piwku, o planach wyjazdowych i okazało się że też będzie podążał wschodem polski. Więc szybka wymiana numerami telefonów i będziemy się zdzwaniać jak coś i do spotkania doszło właśnie w Gibach.
Mamy już dzień 9 lipca i tego dnia postanowiliśmy pokonać kilometry wspólnie w kierunku Augustowa, zwiedzanie miasta, rejs statkiem Jaćwierz, obiad i jedziemy dalej w kierunku miasta Białystok. Pokręciliśmy się po mieście i obmyślaliśmy gdzie przenocować. Wybraliśmy oddaloną o kilkanaście kilometrów agroturystykę Ostoja w Morusach. Miejsce super. Wieczorem jakieś szybkie zakupy w Tykocinie i tu wjeżdżając do tego miasteczka zaparło mi dech w piersiach. Uliczki wyłożone kocimi łbami ale za to piękne kamienice rekompensowały to wszystko. Szybkie zakupy w Biedronce i mała wieczorna biesiada przy grillu i opowieściach z mojej i kolegi strony.
Rano szybki plan zwiedzanie Tykocina gdzie okazało się był kręcony film U Pana Boga za piecem i znajduję się tam znany Zapiecek którego gospodarzem był Bocian. Następnie zwiedzanie zamku który został odbudowany 10 lat temu i po wszystkim obraliśmy kierunek Białystok. Długi spacer, obiad i dalej jazda do Królowego Mostu. Tu zastała mnie pewna konsternacja i zdziwienie, że miejsc znane z w/w filmu to zwykła wioska kilka domów mały kościół i nic więcej. Szybka fotka przy tablicy miejscowości, pożegnaniu się z Danielem który postanowił zostać w Białymstoku ruszyłem do Białowieży. Oczywiście po drodze nie obyło się bez ulewy i przymusowego postoju w Michałowie, i nie wiem czy to był przypadek. Okazało się że stoi tam cudowna cerkiew. Czas naglił a droga do celu daleka więc po krótkiej rozmowie z okolicznymi mieszkańcami jadę dalej.
Pełen zachwytu widokami zorientowałem się że wskaźnik paliwa zbliża się nie ubłagalnie do rezerwy. Muskając delikatnie manetkę gazu poszukiwałem miejsca gdzie napoję moją bestię. Wszystkie napotkane stacje były już zamknięte bo było po godzinie 18tej. Pokonując dalej kilometry z prędkością 80 km/h ukazało się upragnione miejsce. Jednak szybko radość moja została rozmyta przez obsługę stacji ponieważ okazało się iż nie mają benzyny. Z moich ust padły niecenzuralne słowa z tekstem że jestem w czarnej dupie. Jednak Pani uświadomiła mnie że za 700 m jest Hajnówka a tam Orlen. Nie zważając już na migającą kreseczkę rezerwy ogień w kierunku Orlenu. Krótka przerwa i zmęczony mijającym dniem dojechałem do Białowieży. Ze względu na pogodę jaka panowała postanowiłem spędzić nocleg w hotelu Gawra w dniach 10-12 lipca. Weekend minął na zwiedzaniu białowieskiego parku narodowego, wycieczce kolejką białowieski express (gdzie kierowcą i przewodnikiem w jednej osobie jest motocyklista), pyszne jedzenie w Gospoda pod żubrem oraz nocna wyprawa drezyną w miejsce mocy ze wspaniałą ekipą leśniczych z okolic poznania, którzy zmierzali kamperem w tym samy kierunku co ja.
Nastała niedziela zwiedzanie rezerwatu żubrów i droga w kierunku Zamościa. Oczywiście nie można było pominąć miasteczka Chełm. Polecam tam pizzerie Czarny Piec z mega miłą obsługą i jedzeniem. Kolejna noc w Zamościu na tym razem już na polu namiotowym oddalonym 800 m od starówki. Wieczór minął w towarzystwie dwóch sympatycznych motocyklistów ojca z synem z Brzegu. Gdzie senior już słusznego wieku bo 70 lat oznajmił ze to już jego ostatni sezon na motocyklu. Zamość jakoś zwiedzałem z sentymentem ponieważ mój tata stawiał tu pierwsze kroki zaczynając służbę wojskową w Technicznej Szkole Wojsk Lotniczych kontynuując tym tradycję rodzinną którą ja mam przyjemność pełnić dalej.
Rozpocząłem drugi już tydzień mojego podróżowania i nie ubłaganego zbliżania się do upragnionego miejsca, czyli Bieszczady.
Pokonując 251 km Zamość-Lesko momentami dość krętymi drogami postanowiłem się zatrzymać na noc w hotelu Stare Lisko aby nabrać sił na kolejny dzień jazdy, który nie wiedząc jeszcze okazał się pełen przygód i wrażeń.
Pragnąć podziwiać Bieszczady postanowiłem zacząć dzień od zwiedzenia akademickiego ośrodka szybowcowego politechniki rzeszowskiej Bezmiechowa i tu zaczęły się pierwsze schody. Chcąc uwiecznić na zdjęciu mojego niezawodnego valca na tle pięknych gór zatrzymując się motocykl przechylił się na prawą stronę oparłem go na nodze i nie dając rady ustawić go do pionu położyłem delikatnie na drodze. Walka z podnoszeniem trwała 15 min i jak na złość jeszcze nikt nie jechał aby w tym pomóc, ale dałem radę.
Zobaczyłem co chciałem, poznałem kolejnych motocyklistów i po krótkiej rozmowie jazda dalej w kierunku słynnej Soliny. Jazda krętymi drogami raz w górę raz w dół, piękne widoki muzyka z radia słonko dające energii została przerwana przerywaniem pracy silnika, następnie wyłączyło się radio, przestały działać zegary i motocykl zgasł. Nerwy mnie dopadły będąc 700 km od domu nie wiedziałem tak naprawdę co robić. Pierwsza myśl padł aku ale jak ogarnąć ten temat. Stojąc na poboczu mając nadzieje że jakiś motocyklista się zatrzyma jak na złość wszyscy zwalniali machali i rura dalej. W bezradności zacząłem szukać pomocy i tak złapałem kontakt z naszym szanownym Grzegorzem, który spokojnym głosem wpierał mnie radą i pomysłem. W międzyczasie zatrzymało się małżeństwo na motocyklu które miało mnie i zatrzymali aby pomóc. Szybkie telefony po okolicznych sklepach aby dostać akumulator który był pierwszym pomysłem na usunięcie usterki, Gorąca linia z Grzegorzem, znajomym z Malborka i rozmowa z pomocnym motocyklistą Gabrielem który pojechał do Leska kupić mi akumulator. Szybka akcja wymiany zapłon i valec dalej żyje. Kolejny ruch sprawdzenie czy jest ładowanie jazda ok 3 km do Soliny i żeby tylko dopaść kogoś z miernikiem. Postanowiłem się zatrzymać przy pensjonacie Zielone Wzgórza, szybki temat z panią która poprosiła męża. Ogarniamy temat i zdziwienie nie ma ładowania, ręce mi opadły. Będąc setki kilometrów od domu w nieznanym mi terenie nie wiedziałem co teraz robić.
Jednak jak się okazało pomocny właściciel pensjonatu Mariusz jest motocyklistą a nawet kilka lat wcześniej był posiadaczem Valkyrii. Zaczął szukać kontaktu do mechanika w Ustrzykach który robi alternatory a ja na łączu z Grzegorzem demontowałem alternator. Jakby wszystkiego było mało w czasie rozmowy i próby wyjęcia uszkodzonej części spadł mi telefon i się rozbił. Całkowicie załamany sytuacją udało mi się wyjąć alternator po chyba 20 min. Mariusz zabrał go i zawiózł do mechanika a ja w tym czasie ogarniałem nocleg co na całe szczęście się okazało mieli wony pokój w swoim pensjonacie. Wieczorem pełen zniechęcenia, popijając piwko w doborowym towarzystwie oczywiście motocyklistów zadzwonił Pan mechanik (nie inaczej bo motocyklista) z informacją że niestety nie jest w stanie naprawić mi alternatora bo spaliło wirnik. Dosłownie ręce mi opadły. Telefon z informacją do mojego wybawcy Grzegorza i światełko w tunelu po rozmowie z nim że chyba ma wirnik ale nie jest pewny. Jednak jak by coś ma alternator który może mi podesłać a ja odeślę go po powrocie do domu. Kolejny dzień okazał się bardziej optymistyczny Grzegorz ma wirnik!!! Od razu wyśle go do mechanika. Ja chcąc, nie chcąc przebywając w Solnie dołączył do mnie Daniel to już jakoś raźniej się zrobiło. Jeszcze Mariusz udzielający mi pomocy oznajmił, że w razie co ma opla vivaro którym nie jeździ, zapakujemy motocykl wrócę do domu a auto mu kiedyś oddam. Po całej udanej akcji z alternatorem, motocykl jest już sprawny. Kolejny punkt to legendarne miejsce Bieszczadzka Przystań Motocyklowa, zrzucenie gratów i jazda na Lutowiska, Ustrzyki Górne, Wołosate. W tym miejscu się chwilę rozpiszę o tym jak mały jest świat. Ustrzyki Górne małe zakupy w sklepie. Wychodzę siadam na motocykl i czuję jak obiega mnie wzrok ludzi ze stojącego na tym samym parkingu kampera z którego wychyla się głowa i słyszę Ty jesteś Malborka?? Ku mojemu zdziwieniu byli to wcześniej wspomniani leśnicy z okolic poznania z którymi w Białowieży jechałem drezyną.
Wieczorne biesiadowanie w przystani motocyklowej, nowe znajomości, nocleg i ruszamy z Danielem dalej do Cisnej odwiedzając po drodze wypał węgla drzewnego u Pana Zygmunta Fordygiela, który opowiedział nam o trudzie swojej pracy i życiu wplątując w to humorystyczne historie.
Cisna to ostatnie miejsce na mapie mojej podróży i nocleg na polu namiotowym Tramp. Tutaj też żegnam się z Danielem, który pomyka dalej do Krakowa pomimo deszczowej pogody.
Czas mija mi na suszeniu ciuchów, wieczornej biesiadzie w Siekierezada z nowo poznanymi motocyklistami, zwiedzaniu i pakowaniu aby w poniedziałek rano z wielkim żalem ruszyć do domu.
Poniedziałek 20 lipca godzina 8:30 start. Trasa Cisna - Malbork przede mną do pokonania 745 km.
Po trzech tankowaniach, jednym postoju na S7 z pomocną dłonią motocykliście któremu zabrakło paliwa, jeździe przez prawie 500 km w deszczu o godzinie 19:50 z wielkim bólem tyłka i kieszeniami pełnymi wspomnień zakończyłem swoją piętnastodniową wycieczkę.
Reasumując przez 15 dni pokonałem 2345 km, wyjeździłem 170 litrów paliwa, poznałem niezliczoną ilość wspaniałych ludzi i zobaczyłem cudowne miejsca.
Pomimo kilku niepowodzeń wyjazd uważam za bardzo udany i będąc świadomym, że czeka mnie seria niepowodzeń bym się zdecydował jechać jeszcze raz, bo to czego doświadczyłem przez te dni zostaje w mojej pamięci do końca życia.

Jeżeli doszliście do tego miejsca to dziękuję za uwagę i poświęcony czas na przeczytanie moich wspomnień.
Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was opowieściami, które napisało życie.

Jeszcze jedno:
Grzegorzu, Mariuszu i Doroto oraz Panie mechaniku z Ustrzyk dolnych. Bardzo Wam DZIĘKUJĘ za wielkie wsparcie i pomocną dłoń w trudnych chwilach i sytuacjach mojej podróży.

https://drive.google.com/folderview?id=1WnwhAdtfg6yr6rqxoj_yF6wsV2bIHWI8


  PRZEJDŹ NA FORUM